Od dawna nurtuje mnie pytanie - jaka jest różnica między znajomością a przyjaźnią?! Kogo uważamy za przyjaciela i czy faktycznie przyjaciela poznaje się w biedzie?
Czytałem wiele pięknych sentencji o przyjaźni, naprawdę pięknych, żeby nie powiedzieć - wzruszających. Ja jednak nie potrafię wpasować ich w codzienność.
Czy to ja jestem dziwakiem bez "przyjaciół" czy Wszyscy Ci, którzy mówią o swojej przyjaźni i przyjaciołach dają się ponieść fantazji i trwają w nierealny, wyimaginowanym świecie?
Uważam, że to jak wypowiadamy się o przyjaźni i przyjaciołach ma się najczęściej nijak do rzeczywistości. Myślę, że to wynika z pragnienia posiadania przyjaciela, jednak na tym się kończy, bo nie sadzę, że tak naprawdę mamy taką osobę, której możemy się ze wszystkiego zwierzyć, ale tak na prawdę ze wszystkiego. Nawet w stosunku do tej osoby, czyli do przyjaciela zawsze coś pozostaje w tajemnicy... Malo, że nie zwierzamy się to ostatecznie nie możemy w pełni liczyć na przyjaciela... (tak, jakbyśmy chcieli)
Przykre, ale prawdziwe. Może, kiedy jesteśmy nastolatkami i mało nas jeszcze doświadczyło życie, może wtedy mamy przyjaciela, przyjaciółkę - w to wierzę. Jesteśmy wtedy bardziej otwarci, szczerzy i bez większych kłopotów, problemów czy zobowiązań instytucja przyjaciela może być faktycznie obecna. Z upływem czasu obserwujemy wystudzenie relacji przyjacielskich. Zwykle my sami czy nasz przyjaciel wchodzimy w relacje z partnerem partnerką i automatycznie następuję przewartościowanie relacji. Więcej czasu nie spędzamy już z dotychczasowym przyjacielem i o ile na początku nie jest to nic złego o tyle, jeśli nie wracamy ponownie do zapomnianej przyjaźni. Relacja z partnerem się zacieśnia, dochodzi praca i ilość nowych obowiązków odstawia przyjaciela na drugi, trzeci plan. Częstotliwość spotkań drastycznie spada, tematy są dość ogólne, a przy różnicy zdań nie powstaje kompromis...
Kończy się przyjaźń, a nowi przyjaciele nie pojawiają się. Gonitwa dnia codziennego, obowiązki, realia dorosłego życia, postęp technologiczny i wiele innych czynników sprowadziło relacje przyjacielskie do wspominanych wcześniej sentencji wynikających z pragnień, a nie faktu posiadania.
Przykre, ale czy nie prawdziwe?
Czy doświadczyliście iście filmowej relacji, gdzie popadając w nie lada tarapaty na białym koniu przyjechał Wasz przyjaciel z odsieczą i podał dłoń wyciągając z problemów. Czy będąc w dołku, rozpaczy po doświadczonej właśnie tragedii mieliście przy sobie ramię przyjaciela, w które mogliście się wypłakać? Wybaczcie pewnego rodzaju rozgoryczenie, ale uważam, że piękna filmowa,czy literacka przyjaźń to mit. Mit, w który chce się wierzyć, którego się pragnie.
Mam niemałe grono znajomych, bliższych i dalszych, z którymi wiążą mnie miłe relacje, z którymi chętnie spędzałbym czas - częściej niż mogę sobie na to pozwolić. Ubolewam nad tym, że dzielą nas znacznie większe niż kiedyś odległości, że w dobie Internetu częściej piszę niż rozmawiam, że rzadko mogę spotkać się twarzą w twarz i zwyczajnie porozmawiać. I niestety wiem, że czasem to zwykłe wymówki i że niby dla chcącego nic trudnego, ale wiem również, że do tanga trzeba dwojga.
Żyję w przekonaniu, że instytucja przyjaciela wraca ponownie wraz z przemijaniem całej życiowej gonitwy, kiedy kwestie rozwoju zawodowego, kariery, a także sprawy związane z rodziną, dorastającymi dzieciakami stają się już unormowane, a jedyne co może dokuczać to zdrowie, wtedy obyśmy mieli w pobliżu osobę, która będzie mogła zostać naszym przyjacielem.
Wszystkim, którzy się ze mną nie zgodzą, bo mają przyjaciela pomimo tych wszystkich potencjalnych powodów jego utraty, które opisałem - szczerze zazdroszczę.
Nie zgadzam się, widocznie nie miałeś okazji mieć prawdziwego przyjaciela,a każdy zazwyczaj patrzy z perspektywy własnych doświadczeń :)
OdpowiedzUsuń