Wiele godzin spędzanych niemal każdego dnia w pracy powodują, że najpierw wyraźna ścieżka, tak dobrze wydeptana w zaplanowanej przyszłości zaczyna zarastać niechcianym zielskiem. Gubimy własną tak skrupulatnie wytyczaną drogę. Gubimy się w gąszczu współczesności. W odmętach nierealnych, bo początkowo nie naszych pragnień i celów.
Przestajemy marzyć.
Przestajemy wierzyć.
Przestajemy chcieć tego, co było nam tak bardzo bliskie. Co napędzało tak bardzo, że aż chciało się wstać i biec. Biec gdziekolwiek. Byle w znanym nam kierunku... Lecz kiedy tak biegliśmy i biegliśmy ciesząc się samym biegiem zapomnieliśmy po co tak na prawdę biegniemy...
Bieg zaczął być męczący, a droga coraz bardziej kręta i stroma... Ale biegliśmy dalej, bo tyle pamiętaliśmy z czasu, kiedy zaczęliśmy biec. Kierunek przestał mieć znaczenie, a cel biegu zatracił się zupełnie. Radość z pokonywanych odcinków drogi przyćmiewało zmęczenie i ból. Z czasem rozczarowani i wycieńczeni biegiem potykaliśmy się i boleśnie przewracaliśmy na pełną wybojów i ostrych krawędzi, brudną drogę. Im bardziej byliśmy zmęczeni tym częściej traciliśmy równowagę i coraz mniejsze kamyki stawały się na trasie naszego życiowego maratonu przeszkodą nie do pokonania . Na trasie do zapomnianego celu. Na trasie do marzeń i radości...

Dziś wychodząc z domu większe przerażenie Wywołuje w nas brak w kieszeni smartfona, naszego centrum dowodzenia światem, naszego okna na lepszy byt, pełen kolorów i setek znajomych, z którym chętnie dzielimy się każdą ciekawą chwilą "życia", każdym wartym pochwalenia się wydarzeniem. Majtamy po ekranach dotykowych bo tyle się TAM dzieje...
TAM się tyle dzieje...
Ależ jestem hipokrytą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz