
Uwielbiałem bawić się małymi śrubokrętami, takimi jakby profesjonalnymi, do bardzo małych śrubek, których niezliczona ilość była w każdym małym zegarku, jakie dziadek potrafił rozebrać na części pierwsze i bezbłędnie złożyć usuwając przyczynę ewentualnej awarii zegarka. Pamiętam jak pokazywał mi malutkie czerwone kropki wewnątrz skomplikowanego mechanizmu chronometru i pytał czy wiem co to… To były tak zwane kamienie kwarcowe w popularnych wtedy zegarkach. Tego typu maszyny miały na tarczach specjalne oznaczenie podające przy okazji ilość takich kamieni. Pamiętam później, jak sprawdzałem wszystkie, które trafiły się w moje ręce - 26 quartz. Tak to wtedy rozumiałem i choć dziś wiem, że mechanizm zegarków kwarcowych działa na innych zasadach, to wtedy słuchałem i przyglądałem się z otwartą buzią i…

Najpierw zdjąłem wieko zegarka podważając je delikatnie i odsłaniając precyzyjny, acz nie działający mechanizm z wieloma zębatkami, śrubkami i elementami konstrukcji, w których zamocowane są wspomniane elementy. Wyjąłem cały mechanizm z koperty i przyszedł czas na pierwszą śrubkę. Dopasowałem odpowiedni rozmiar śrubokrętu i zacząłem wykręcać śrubka po śrubce. Rozmontowane elementy odkładałem w osobnym miejscu segregując osobno śrubki, koła zębate, super delikatną sprężynę i inne elementy. Chwilę zajęło mi doszczętne rozmontowanie całości. Dałem radę. Nie bez zachwytu i lekkiego zdziwienia, że to nie było takie trudne i w sumie to nic nadzwyczajnego. No bo jak dziecko mogło sobie pomyśleć – łatwizna. Tak… No to czas teraz poskładać to wszystko i najlepiej żeby zadziałało, więc zaczynam się mozolić. Staram się dopasować elementy, które nie dają się do siebie dopasować. Jak to możliwe?! Przecież jeszcze przed chwilą stanowiły zgraną paczkę zamkniętą w dopasowanej kopercie. Dalej się męczę i jestem w punkcie wyjścia. W końcu brakło cierpliwości, bo niczego więcej nie było – choć na początku byłem innego zdania.

Nie wiem dlaczego zadawało mi się, że nikt, a w szczególności mój dziadek się nie spostrzeże, że zegarek już od pierwszego spojrzenia na niego wydaje się z lekka skancerowany. Zwyczajnie go zmasakrowałem, ale że dzieciakom wiele uchodzi na sucho, tak było ze mną w tym przypadku. Przecież nie zrobiłem tego specjalnie, miałem dobre intencje i wzorując się na nim chciałem tylko dobrze. Może inaczej by się to dla mnie skończyło gdyby owy zegarek nie był zwykłym, tanim czasomierzem, a zamiast tego drogocenną omegą, czy inną popularną może i przedwojenną marką z sentymentem.
Dziś tylko się zastanawiam, jak bardzo różne mam geny, jak bardzo się zmieniłem i co tak na prawdę powoduje, że nie mam tyle cierpliwości, nie mam tyle pasji i tylu zdolności, co on. Jakie doświadczenia na niego wpłynęły, a jakie wpłynęły na mnie.
Mam oczywiście świadomość, że mój obraz dziadka Jasia może być, a i pewnie jest wypatrzony przez pryzmat postrzegania świata jako dziecko, bo z czasem dopiero zaczynamy dostrzegać wady, niepożądane cechy. Wtedy nasz ideał zaczyna wyglądać i zachowywać się jak zwyczajny człowiek wyposażony w kilka dodatkowych talentów, ale ma typowe dla ludzi nałogi i pewnie wcale nie anielską cierpliwość. Jednak teraz wcale mi to nie przeszkadza. Chcę pamiętać go właśnie takiego, pełnego talentów wszelakich, pogodnego, z głową pełną wierszyków i otwartego na ówczesne nowinki techniczne...
(dla mojego Taty, który odziedziczył znacznie więcej)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz