Reklama w internecie Życie...: Facet i Joga

Polecam

środa, 23 stycznia 2013

Facet i Joga



Najpierw powoli, nieśmiało, z dużą ciekawości i trochę obawą poszedłem. Poszedłem bo moje zauroczenie nie przyszło do mnie. Choć to też nie do końca prawda, bo podchodziło do mnie kilka razy w różny sposób, jednak wtedy daleko było do zauroczenia, to ledwie ciekawość (wtedy) była. Dziś już z pewnością jest czymś więcej. I czas pokaże czym jeszcze może być dla mnie. Wracając jednak do momentu, kiedy to ja musiałem wyjść na przeciw memu zauroczeniu i poddać się jego urokowi mogę powiedzieć, że od tamtej pory poddaje się bezwiednie i niemalże w całości.
No dobrze... do sedna można by rzec w końcu... co to za zauroczenie?! Śpieszę wyjaśnić. Otóż poddałem się urokowi niczego innego (w tym przypadku) a właśnie Jogi. Zauroczyła mnie Joga... Zauroczyła swą surowością, dyscypliną, ale również a może i przede wszystkim ogólnym pięknem i erotyzmem. Właśnie erotyzmem, bo jakże pięknie wygląda ciało ludzkie (tu mam na myśli kobiece) w cyklu póz (asan) jak choćby "powitanie słońca". Z jak wielką gracją i w jakże pociągającym rytmie odbywa się tutaj płynny ruch, jak uroczo wyginają się kręgosłupy, jak nie bez wysiłku napinają mięśnie... Poezja...

Od tamtej pory nie upłynęło wiele czasu, a nawet upłynęło go całkiem mało bo raptem kilka tygodni, ale jestem przekonany, że to nie jest chwilowa fascynacja. Wiem o czym mówię... kilka chwilowych mam już za sobą. Co prawda zawsze sobie obiecywałem, że to jest to... z tym zostanę na dłużej... jednak różnie ze mną bywa - niestety, bo tu akurat nie ma się czym chwalić... Konsekwencja nie jest moją mocną stroną, ale nie o tym, nie o tym.


Co to jest Joga? 

Może tak powinienem zacząć. Jednak zwyczajnie zawładnęły mną emocje i pobiegłem w górnolotny opis fascynujących mnie pozycji i związanych z nimi ruchami. Nie będę tutaj przytaczał encyklopedycznych regułek. Możecie znaleźć je sami w przepastnych bibliotekach Internetu. 
Ja chciałbym powiedzieć Wam Czym dla mnie jest Joga. Jak działa na mnie, czego chcę od Jogi, a raczej czego chcę od siebie w Jodze.
Na wstępie przepraszam. Przepraszam wszystkich tych, którzy chcieliby znaleźć tutaj głęboką filozofię, tantryczną podstawę jakby nie było ćwiczeń fizycznych, czy może podstawy do określenia, a może zdefiniowania jogi jako sekty. Niestety nie. Nic podobnego tutaj się nie znajdzie. Mój wywód oparty jest jedynie na moich emocjach i doświadczeniach wyniesionych przez początkującego studenta jogi, amatora w każdym calu stąd odbiorcą tych treści może być głównie podobny do mnie amator szukający inspiracji lub sposobu do zrealizowania na przykład swoich noworocznych postanowień. Tak... Taki odbiorca może dowiedzieć się czym jest joga, ale przekonany jestem, że doświadczony Jogin, instruktor czy nauczyciel Jogi również może czerpać stąd naukę... dlaczego by nie... Osobiście zawsze byłem ciekaw, jak docieram do odbiorców moich wypowiedzi, jak wpływam na ich decyzje (jeśli wpływam), więc instruktorze, Joginie, nauczycielu Jogi - tutaj znajdziesz skromne wyjaśnienie czym dla prostego, początkującego uczestnika tych ćwiczeń jest joga. Proszę jedynie o odrobinę cierpliwości, bo zacząć bym chciał od tego czym wcześniej była dla mnie joga, co może też wyjaśnić dlaczego tak późno i czy nie za późno dopadła mnie ta fascynacja.
Owszem. Słyszałem przecież o jodze już dawno, dawno temu, wiedząc niewiele mniej wtedy, niż wiem dzisiaj na czym polega. Mniej więcej... Strasznie lubię powiedzenie mniej więcej. Bo w sumie mniej czy więcej... hmmm... Mniejsza z tym.
Jak już zacząłem - wiedziałem na czym polega, ale zupełnie nie mogłem znaleźć w niej (w sumie to rodzaj żeński) miejsca dla siebie. Trudno mi dziś przypomnieć sobie czy szukałem wymówek żeby nie spróbować, czy pochłonięty byłem czymś, co zupełnie wykluczało ten typ zajęć czy może uważałem, że facet i joga nie idą w parze. To chyba najbardziej prawdopodobne. Faceci, a szczególnie Ci, którzy "czują" się facetami traktują ten typ zajęć, gdzie przewagę frekwencyjną stanowią panie jako nie męskie. Jeśli nie leje się pot, czasem krew i nie nosi to znamion samoobrony, czy rozbudowy masy mięśniowej to nie jest to miejsce dla niego. Oczywiście... Jest to krzywdzące uogólnienie, jednak wcale nie nieprawdziwe i tak też było ze mną... Uważałem, że chodzenie na jogę nic nie wniosłoby w moje życie i byłoby plamą na mojej jakże ważnej wtedy męskości. Poza tym już wtedy jogę uprawiały - jeśli tak to ujmować - światowej sławy gwiazdy show biznesu jak Madonna, Dawid Bowie i wiele innych, co dla mnie (również wtedy) było podstawą do wyciągnięcia kolejnego uogólnianego i krzywdzącego wniosku, że joga jest dla snobów. Jakże się myliłem. Przepraszam... 


Postanowiłem się przełamać.




W tradycyjnym stroju do ćwiczeń - w tym przypadku t-shirt i krótkie spodenki - poszedłem...

Czułem się strasznie niepewnie. Jak zagubiony dzieciak starałem się naśladować przygotowania pozostałych uczestników zajęć mając nadzieję, że wiedzą co robią i przyglądając się temu co i skąd zabierają, jak i gdzie kładą i co sami robią... I zaczęło się. 

Zdjąłem z wieszaków na ścianie syntetyczną matę, z rogu dużego, ciemnego pomieszczenia z drewnianą podłogą pobrałem drewniany klocek i z pudła w innym miejscu pod ścianą wziąłem poskręcany ciemny pasek. Obładowany tymi w sumie prostymi akcesoriami znalazłem kawałek pustego miejsca w skrajnym, ciemniejszym rogu  sali i zacząłem układać wszystko zgodnie z zaobserwowanym schematem. Mata równo ułożona, drewniany klocek z paskiem leżą obok maty... Teraz szybciutko pod ścianę zdjąć buty, bo przecież wszyscy na bosaka, część uczestników tajemniczego zgromadzenia zupełnie na boso, część w skarpetach... Profilaktycznie zostałem w skarpetach.
Przysiadłem niezdarnie na środku maty w oczekiwaniu na instrukcję mistrza Jogi... 
Rozglądam się się dyskretnie zerkając w lustro - siedzę na wprost - ciężko usiąść inaczej - lustro jest na całą szerokość sali. Szukam mało pewnym wzrokiem kandydata na mistrza ceremonii... Kilka osób już się zaklasyfikowało po dyskretnym oszacowaniu wyprostowanych sylwetek w zgrabnym siadzie, ale brakuje mi przywódcy, kogoś ktoś to stadko poprowadzi. Przecież nie jestem na zajęciach dla zaawansowanych, gdzie być może nie trzeba żadnych instrukcji, a każdy wie, co ma robić lub w milczeniu, ślepo wykonuje ruchy śledząc, czy odwzorowując mistrza. Zapatrzony w skupione sylwetki ledwo widoczne w półmroku sali przegapiłem najważniejszą z nich. 

Jest.

Ciemne włosy, dopasowany, estetyczny strój opinający smukłą, zdyscyplinowaną sylwetkę. Widać od razu kto tu rządzi. Wyprostowana mistrzyni z lekko szyderczym uśmiechem wbija we mnie szpilki swoich oczu dając mi do zrozumienia, a może i komuś jeszcze, że jestem po raz pierwszy... skąd wie? I mam odpowiedź... "Widzę, że mamy nowe twarze... kto nie siedzi na klocku musi być pierwszy raz...". No i wpadłem. 
Jak mogłem przeoczyć tak istotny element. No amator ze mnie i to do kwadratu. Teraz z głupkowatym uśmiechem wspinam się na drewniany klocek starając się znaleźć na tyle wygodną pozycję na ile to możliwe. Nie udaje mi się. Siedzę jak paralityk z miną uśmiechniętego głupkowato spóźnionego studencika, wpadającego na salę wykładów znamienitego profesora, robiąc przy tym niemiłosierny hałas - coś w stylu pazura przeciągającego po szkolnej tablicy. Zaczynamy... Oddychanie. Nie mogę się skupić na niczym innym, jak tylko na oddychaniu. Instrukcje są wyraźne, więc podążam  za nimi tracąc zupełnie rachubę czasu. Głębokie oddechy wypełniają salę. Jestem przekonany, że każdy bardzo stara się oddychać głęboko i za każdym razem wydłużając zarówno wdech, jak i wydech. Jestem przekonany, bo nie widzę tego. Oczy mamy zamknięte...
Otwieramy oczy i wstajemy... Teraz przez najbliższe około 60 minut będziemy się napinać próbując z gracją wytrwać w demonstrowanych pozycjach o najprawdopodobniej hinduskich nazwach, które zaraz tłumaczone są na język polski. Nie będę opisywał poszczególnych pozycji, bo pięknie obrazują je dostępne w sieci na przeróżnych serwisach fotografie. Nie będę też opisywał jak czułem się wykonując je wtedy. Podsumuję za to w możliwie krótki sposób, co takiego spowodowało, że te w sumie 90 minut zauroczyło mnie jogą.
Wszystkie te z pozoru łatwo wyglądające ćwiczenia, pozycje uświadomiły mi, jak słabym człowiekiem jestem. Nie w sensie psychiczny, a właśnie fizycznym. Pomimo wielu lat ćwiczeń siłowych o różnej intensywności i niestety różnej systematyczności okazało się, że jestem bardzo słaby. W trakcie tych kilkudziesięciu minut przebywania w uroczo nazywanych pozycjach psa z głową w górze, psa z głową w dole, pozycją wojownika, czy może drzewa zwyczajnie cierpły mi ręce, chwiałem się na wszystkie strony i rozjeżdżałem. Cały się zasapałem i dość mocno zgrzałem. Ale po tych ćwiczeniach mogliśmy wszyscy zasłużenie odpocząć. Ułożyć się w wygodniej dla siebie pozycji i oddać relaksacji. 
W tle przez całe zajęcia grała nastrojowa, spokojna muzyka, którą usłyszałem dopiero teraz. Ta muzyka, ponownie seria spokojnych acz głębokich, pełnych oddechów i słowa prowadzącej wprowadziły mnie w fazę relaksu. Ponownie utrata kontroli nad czasem i po chwili wracamy do rzeczywistości, poruszamy kończynami, przewracamy się na bok i powoli siadamy. Wszyscy dziękujemy sobie i klaszcząc wstajemy. Koniec ćwiczeń, koniec męczarni i koniec upokorzeń. Przez chwile tak pomyślałem, jednak reakcja organizmu była zupełnie inna niż początkowa reakcja mojej głowy, mojej świadomości. Uśmiech na zmęczonych, pokrytych rumieńcami twarzach emanują zadowoleniem i pewnego rodzaju spełnieniem. To się udziela i ja również z uśmiechem odkładam pobrane wcześniej przyrządy wkładam buty i wychodzę z sali.
Po powrocie do domu sprawdzam w internecie zapamiętane nazwy demonstrowanych i odwzorowywanych pozycji przyglądając się odwzorowującym je modelom na wielu, bardzo wielu pięknych fotografiach. Jakże byłem zaskoczony ilością facetów na zdjęciach. Owszem... całe piękno, całą grację i misterność jogi oddają modelki, jednak siłę i hardość - modele. Ze swoimi może niewielkimi, ale napiętymi mięśniami, skupionymi twarzami dodają męskości do tej niedocenianej przeze mnie dyscypliny. Zapatrzyłem się i zapragnąłem posiąść takie umiejętności.
Nie jest wcale łatwo, ale gdyby było - to pewnie było by to zupełnie nudne i nie interesujące doświadczenie.
Kolejne zajęcia przebiegły w bardzo podobny sposób, ale tym razem siedziałem na klocku w pozycji, która powinna być siadem skrzyżnym, ale nie sądzę żeby nią była. Starałem się za wszelką cenę siedzieć z prostymi plecami, a w trakcie zajęć posłusznie i starannie wykonywać polecenia prowadzącej zajęcia oczywiście z różnym efektem. W dalszym ciągu mało stabilny i z cierpnącymi rękami, ale uparty i zdeterminowany kontynuowałem mozolne dążenie do poprawy swej siły, postawy i ogólnego samopoczucia.
Za każdym kolejnym razem dostrzegam coś nowego. Czuję się lepiej choć nie czułem się źle, poprawia się moja stabilność - potrafię ustać dłuższą chwilę na jednej nodze - teraz nawet z zamkniętymi oczami. Odnoszę wrażenie, że śpi mi się lepiej, ale na sam sen wpływa jeszcze wiele innych rzeczy, więc nie chciałbym przesadnie gloryfikować samej jogi. I co chyba najważniejsze, bo zależało mi na tym bardzo - karykaturalne na początku pozy dziś wyglądają znacznie lepiej, bardziej prawdziwie i niektóre nawet przypominają te z fotografii, które oglądałem motywując się do tego by wytrwać w jodze tak długo, jak to tylko możliwe.



Czas chyba na podsumowanie...

Obiecałem, że wyjaśnię czym dla mnie jest joga, co chciałbym w niej osiągnąć, czego się nauczyć. I podobnie jak wyjaśniałem na początku swojego wywodu - to moja wizja jogi, tego jak ją postrzegam i za co cenię. Wiele jest jeszcze rzeczy, które powinienem poznać, doświadczyć, odkryć w jodze, więc wiele osób może uznać, że mam zbyt małe doświadczenie, by wypowiadać się w tej kwestii, ale tak właśnie czułem i uznałem, że warto się podzielić nawet takimi doświadczeniami. 
Zawsze chciałem zrobić szpagat, być giętkim i elastycznym, a zarazem twardym i silnym o imponującej muskulaturze i dumnej sylwetce. Już wiem, że większość z tych rzeczy mogę osiągnąć dzięki zajęciom jogi. Za każdym razem dostrzegam minimalną różnice w swoich możliwościach zrobienia kiedyś szpagatu. Po każdych zajęciach odczuwam satysfakcje, że wytrwałem długo w trudnej asanie i cieszę się jeśli dostrzegam w lustrze, że lepiej panuję nad swoją równowagą. 
Zostałem zaciekawiony. Zaciekawiony na tyle, by nadal w tym uczestniczyć, by wytrwać i korzystać. Tak, korzystać. Na wszystkich zajęciach w jakich brałem udział słyszę, że to właśnie czas dla mnie. Czas, który pozwala na odrobinę egoizmu, na pomyślenie właśnie o sobie. Może to brzmi egoistycznie i nie prawdziwie, bo przecież nie tylko na jodze myślę o sobie. Trochę się usprawiedliwiając większość z nas ma w sobie egoistę i w różnych momentach, chwilach pozwalamy sobie na uszczęśliwianie samych siebie. I to wcale przecież nie jest złe. Bo w gruncie rzeczy zasługujemy na to by móc sobie dogodzić, uczynić coś dla siebie. Oczywiście nie potrzebowałem do tego zajęć jogi, ale one uzmysłowiły mi, utwierdziły w świadomości, że to nic złego myśleć o sobie i czynić coś dla siebie.
Zatem z jogi poza ogólną sprawnością fizyczną, poza siłą mięśni głębokich - to te których nie widać, a często są znacznie ważniejsze od tych bezpośrednio pod skórą - poza większą elastycznością i gibkością chcę zyskać coś dla siebie. W tym przypadku to właśnie wszystko pisane po "poza".
Można oczywiście wejść na wyższy poziom zaawansowania...
Można uznać jogę za studia. Można uznać za filozofię. Można dopatrywać się podłoża duchowego, alternatywnej religii.
Można tak na prawdę wszystko, a to czego nie można jest tylko w naszej głowie, ale o tym to już innym razem...


1 komentarz:

  1. Lekki styl, zrownowazone emocjonalne napiecie... fajnie napisany tekst.... no i prawdziwy. Widac, ze Autor zakochal sie w jodze :-). Dobry gust :-) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń