Być szefem i mieć szefa...
O ile to pierwsze nie wszystkim mogło się przytrafić, to z pewnością przytrafiło się to drugie...
Zarówno będąc na jednym, jak i drugim miejscu zawsze ma się wiele do powiedzenia na temat jakości pracy, sposobu bycia, czy relacji drugiej strony. Znowu odnosząc się do swoich doświadczeń mogę powiedzieć, że znacznie łatwiej krytykuje się (najczęściej) szefa - nie mając wiedzy skąd pochodzą pewne zachowania, decyzje, a i sam szef nie chce sobie pomóc i nie informuje skąd takie postawy pochodzą.

Tutaj chyba nie potrzeba wymieniać przykładów, ale nie mógłbym sobie tego podarować gdybym na kilka typowych nie zwrócił uwagi...
Zacznę od szefów, którzy nie chcąc lub nie potrafiąc przyznać się do błędu brną na ślepo, samemu podważając swój autorytet (jeśli kiedykolwiek go mieli) obwiniając przy okazji wszystkich po drodze za porażkę, której de facto byli autorem...
Innym razem proszenie o coś, a raczej zlecanie zadań kończy się masą zarzutów wobec pracownika, który owe zlecenie otrzymał, gdzie szef nie pofatygował się nawet, by sprawdzić czy został dobrze zrozumiany, ale nie słowami "...czy wszystko jasne Kowalski?!" i nie upewnił się również, jak wyglądał postęp prac - zanim zostały ocenione, a przede wszystkim nie zastanowił się, czy Kowalski jest właściwą osobą odpowiednio przygotowaną do prawidłowego wykonania tego zadania...

Wielu szefów niestety nie liczy się ze współpracownikami, nie angażuje ich, mając na celu rozwój, nie konsultuje się, nie rozmawia, za to chętnie spycha swoją pracę na ich barki zagarniając sukces, a obwiniając porażką. Autokratycznie, nieomylnie wydają polecenia oczekując natychmiastowej realizacji zadań.

A jeśli już spotyka się takiego, choć w kilku wymienionych obszarach, takiego z którym chce się pracować, to w oczach innych "szefów" stanowi on pewnego rodzaju zagrożenie i pod pretekstem nierealizowania założonych celów, czy zbyt pobłażliwego podejścia do pracowników czy innych "ważnych" powodów, daje się mu do zrozumienia, że w tej korporacji panuje inna kultura pracy...
Oczywiście to uogólnienie, które jednak przedstawia w pewnym sensie realne sytuacje.
Teraz "druga strona barykady"...
Większość pracowników ma znacznie węższe spektrum postrzegania swojej roli w przedsiębiorstwie, w którym pracuje. Tutaj częściej pada "ja" nie "my" czy "firma". Najważniejsze jest zrobić swoją pracę, najlepiej wiele się przy tym nie męcząc, a wszystko co ponad to, zlecane przez szefostwo powoduje pomruk niezadowolenia. W szczególności, kiedy zadanie nie przynosi im samym wymiernej korzyści, czy kiedy nie dostrzegają innego, ale zrozumiałego celu, jaki stoi za tym zadaniem.
To o tym właśnie pisałem na wstępie. Przełożonym albo nie zależy, albo nie mają świadomości (trudno powiedzieć, co jest gorsze), że pracownik oczekuje informacji dodatkowych, słowa komentarza do tego, co będzie miał robić za chwilę. I tylko proszę... Jeśli już ktoś zauważy taką potrzebę niech nie zasłania się szefem szefa, czy centralą tłumacząc "tak chciał zarząd...", " Ci z centrali...", czy coś podobnego...
Pracownik musi wiedzieć, po co to robi, a jak już zrobi, to musi wiedzieć czy zrobił to dobrze, czy jest coś, co wymaga korekty, ale ta informacja - zwana w kręgach kierowniczych - feeback'iem, czy informacją zwrotną - powinna nastąpić zaraz po, a nie tydzień czy miesiąc później.
Dalej w temacie pracowników...


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz