Pamiętam zadziwiająco dużo, a zarazem mniej niż chciałbym pamiętać.
Pamiętam stół w kuchni przy którym siedział i naprawiał zegarki. Pamiętam spodnie na szelkach, podkoszulek na ramiączkach i wytatuowany na piersiach krzyż. Zaczesane do tyły ciemne włosy, kilka par okularów w rogowych oprawkach i nakładka zegarmistrzowska - zawsze pod ręką. Pamiętam mnogość instrumentów w domu i niezliczoną ilość narzędzi w piwnicy. I pamiętam historyjki, wierszyki i powiedzonka, które mocno utknęły w mojej pamięci. Dziś chciałbym znowu ich posłuchać i wiele więcej niż zdążyłem poznać historii, ale od dawna nie jest to możliwe...
Jan. Dziadek Jasiu. Człowiek orkiestra, wszech talent, majster, majsterkowicz, zegarmistrz, muzykant, budowniczy, mąż, ojciec, dziadek i pradziadek.
Przypominam sobie opowiadania o moich pierwszych słowach, myszkowaniu w piwnicy, na strychu i ciekawe historie ze mną i dziadkiem w tle.
Jestem w stanie wyobrazić sobie siebie jako malca usiłującego skomunikować się z dorosłymi wyrzucając z siebie enigmatyczne "grrrrrrr", co w późniejszym przekazie oznaczało zegarek. Zegarek z kukułką, który wydawał podobny dźwięk do tego, który ja wydawałem z siebie usiłując go naśladować. Ten dźwięk to charakterystyczne wciąganie obciążenia w kształcie szyszki jodły, zamocowanej na końcu długiego łańcucha. Jeśli dobrze pamiętam jeden łańcuch - bo były dwa - nakręcał sprężynę odpowiedzialną za główny mechanizm zegara, a drugi łańcuch odpowiadał za kukanie ptaszka, który wyjeżdżał z maleńkiej dziupli schowanej nad tarczą zegara. Dziupli z maleńkimi drzwiczkami. O pełnej godzinie kukułka kukała pełną ilość razy zgodnie z ilością godzin i raz na każde wpół do godziny.
"gam gam" to mięsko, bo kiedy dziadek zajadał wołowinę z rosołu to właśnie taki dźwięk wydawała jego sztuczna szczęka. Nie pamiętam tylko, co oznaczało "pumpam", a co "lalu"... Jedno to bułka, a drugie jajko. Do czego też powstały historyjki opowiadające, jak to się stało, że zostałem rozszyfrowany i przez kogo.
Innym razem mały ja stałem sobie przy lodówce trzymając malutką rączką uchwyt drzwi lodówki. Dziadek w typowy dla siebie sposób siedział na swoim miejscu przy stole, który zarazem był często jego warsztatem. Jestem w stanie stwierdzić, że stół częściej pełnił rolę warsztatu niż typową dla siebie rolę stołu faktycznego.
Stałem tak chwilę i zacząłem płakać - może miałem rok, może rok i kilka miesięcy, ale nadal nie potrafiłem mówić. Dziadek widząc to starał się mnie zniechęcić od otwierania drzwi lodówki przekonując, że nic w niej dla mnie nie ma. Ja jednak nie ruszałem się z miejsca.
Płacz nie był uciążliwy, to raczej kwilenie, takie żałosne i stosunkowo ciche. Tak sądzę, bo myślę, że cierpliwość dziadka nie była mocną stroną i szybciej wstałby, by odciągnąć mnie od tych drzwi, gdyby mój płacz był bardziej uciążliwy. On jednak spokojnie do mnie mówił starając przekonać mnie do zmiany moich zamiarów szperania w lodówce... Wierzę, że w tamtych czasach mogło być w niej faktycznie niewiele - w ogóle.
Trwało to już pewną chwilę, a ja nieustępliwie kwiliłem wytrwale stojąc przez cały czas trzymając za uchwyt drzwi lodówki.
Dziadek zlitował się i odstawił na chwilę swoją pracę nad jednym z naprawianych ręcznych zegarków, ale jeszcze się nie podniósł, nie wstał od stołu, ale nadal przekonywał mnie do odstąpienia od moich zamiarów plądrowania.
Kiedy jednak żałość moich załzawionych oczu i zasmarkanego nosa zmusiły go do podejścia do mnie zrozumiał, że może i miałem zamiary zweryfikowania zawartości lodówki, jednak odstąpiłem od nich już jakiś czas temu, ale nie potrafiłem odejść. Nie potrafiłem, a raczej nie mogłem, bo moje palce zaklinowały się w uchwycie. Utknęły i nie mogłem ich wyciągnąć. Uchwyt to cienka cynkowana blacha wywinięta do wewnątrz i dodatkowa zawinięta by nie kaleczyć użytkowników tego sprzętu, ale szczelina jaka pozostała po wywinięciu pozwoliła moim palcom dostać się do środka i zaklinować...
Nie pamiętam zażenowania, jakie musiało malować się na jego twarzy, ale podobnie jak większość opowiadań zilustrowałem sobie w wyobraźni i to.
Pośpiesznie wrócił do stołu i wysunął szufladę, z której wyjął jakieś kombinerki i pośpieszył mi na pomoc rozchylając elastyczną blachę i uwolnił mnie od mimowolnego sterczenia pod drzwiami lodówki, która była olbrzymia i bez najmniejszego problemu mógłbym się w niej schować - wtedy.
c.d.n.
Mimo różnicy pokoleń Wojtku zapamiętałem go tak samo, szelki, koszula w kratę, szuflada w stole i multum narzędzi, którymi bawiłem się siedząc na jego kolanach.
OdpowiedzUsuń