Reklama w internecie Życie...: Dziadek cz. II

Polecam

środa, 6 lutego 2013

Dziadek cz. II



Nie sposób nie pamiętać takich ludzi, którzy silnie oddziaływali na nas swoją osobowością, doświadczeniami, czy umiejętnościami. Dziadek oddziaływał na wszystkich polach i tylko szkoda, że dziś interesowały by mnie inne niż interesowały wtedy, kiedy byłem dzieckiem. Wtedy skupiałem się na grzebaniu, szperaniu w przepastnych zakamarkach, które skrzętnie pochowane były w całym domu i skrywały niepojęte skarby. Nawet dziś wiele tamtych przedmiotów mogło by dziś mieć status skarbu i nie tylko dla mnie z pobudek emocjonalnych, ale i z uwagi na słuszną ich "starość". Czego tam nie było… Pudełka, pudełeczka z przeróżnymi śrubkami, podkładkami, kulkami z łożysk.  Porzucone wyposażenie starodawnej ciemni z kuwetami, szkiełkami, szklanymi menzurkami i filmami, które pokazywały w negatywach dawny obraz tych samych terenów, ale jakby bardziej otwartych, gdzie czas zatrzymał się nie tylko z uwagi na zatrzymanie w klatkach ujęć, ale i z uwagi na tempo ówczesnego życia.
Uwielbiałem bawić się małymi śrubokrętami, takimi jakby profesjonalnymi, do bardzo małych śrubek, których niezliczona ilość była w każdym małym zegarku, jakie dziadek potrafił rozebrać na części pierwsze i bezbłędnie złożyć usuwając przyczynę ewentualnej awarii zegarka. Pamiętam jak pokazywał mi malutkie czerwone kropki wewnątrz skomplikowanego mechanizmu chronometru i pytał czy wiem co to… To były tak zwane kamienie kwarcowe w popularnych wtedy zegarkach. Tego typu maszyny miały na tarczach specjalne oznaczenie podające przy okazji ilość takich kamieni. Pamiętam później, jak sprawdzałem wszystkie, które trafiły się w moje ręce - 26 quartz. Tak to wtedy rozumiałem i choć dziś wiem, że mechanizm zegarków kwarcowych działa na innych zasadach, to wtedy słuchałem i przyglądałem się z otwartą buzią i…
Postanowiłem się zmierzyć z genami i pewnego dnia, pod nieobecność dziadka zasiadłem na jego miejscu przy stole, wysunąłem szufladę, w której wśród innych skarbów były te zadziwiające śrubokręty. Wiedziałem nawet jak ich używać, jak trzymać i przekręcać by w niemalże profesjonalny sposób wykręcić tą śrubkę, którą właśnie chce się wykręcić. Wyjąłem je na stół, rozwinąłem opakowanie, w którym się znajdowały – każdy w osobnej foliowej przegrodzie. Nie pamiętam dziś skąd, ale miałem zegarek. Zegarek na pasku ze srebrną kopertą i pomarańczowo czarną szybką. Nie był to typowy zegarek. Jego koperta była kwadratowa i symulował on zegarek elektroniczny, jednak jego mechanizm był tradycyjny. Nie działał, więc postanowiłem go uzdrowić – podobnie, jak robił to mój dziadek.
Najpierw zdjąłem wieko zegarka podważając je delikatnie i odsłaniając precyzyjny, acz nie działający mechanizm z wieloma zębatkami, śrubkami i elementami konstrukcji, w których zamocowane są wspomniane elementy. Wyjąłem cały mechanizm z koperty i przyszedł czas na pierwszą śrubkę. Dopasowałem odpowiedni rozmiar śrubokrętu i zacząłem wykręcać śrubka po śrubce. Rozmontowane elementy odkładałem w osobnym miejscu segregując osobno śrubki, koła zębate, super delikatną sprężynę i inne elementy. Chwilę zajęło mi doszczętne rozmontowanie całości. Dałem radę. Nie bez zachwytu i lekkiego zdziwienia, że to nie było takie trudne i w sumie to nic nadzwyczajnego. No bo jak dziecko mogło sobie pomyśleć – łatwizna. Tak… No to czas teraz poskładać to wszystko i najlepiej żeby zadziałało, więc zaczynam się mozolić. Staram się dopasować elementy, które nie dają się do siebie dopasować. Jak to możliwe?! Przecież jeszcze przed chwilą stanowiły zgraną paczkę zamkniętą w dopasowanej kopercie. Dalej się męczę i jestem w punkcie wyjścia. W końcu brakło cierpliwości, bo niczego więcej nie było – choć na początku byłem innego zdania.
Załamany tym, że przerosło mnie zadanie, które sobie sam zadałem, postanowiłem wszystkie części mimo to zamknąć w kopercie – za wszelką cenę. I tak wkładałem kolejno wszystko, co wcześniej wyjąłem, ale już nie skręcałem a wpychałem. Na początku znowu szło łatwo, ale szybko elementy przestały się mieścić i wypadały z przeładowanej koperty, wiec dalej już upychałem na siłę i na siłę, gniotąc wszystko co w środku starałem się zamknąć kopertę deklem, który zdjąłem na samym początku.
Nie wiem dlaczego zadawało mi się, że nikt, a w szczególności mój dziadek się nie spostrzeże, że zegarek już od pierwszego spojrzenia na niego wydaje się z lekka skancerowany. Zwyczajnie go zmasakrowałem, ale że dzieciakom wiele uchodzi na sucho, tak było ze mną w tym przypadku. Przecież nie zrobiłem tego specjalnie, miałem dobre intencje i wzorując się na nim chciałem tylko dobrze. Może inaczej by się to dla mnie skończyło gdyby owy zegarek nie był zwykłym, tanim czasomierzem, a zamiast tego drogocenną omegą, czy inną popularną może i przedwojenną marką z sentymentem.

Dziś tylko się zastanawiam, jak bardzo różne mam geny, jak bardzo się zmieniłem i co tak na prawdę powoduje, że nie mam tyle cierpliwości, nie mam tyle pasji i tylu zdolności, co on. Jakie doświadczenia na niego wpłynęły, a jakie wpłynęły na mnie. 
Mam oczywiście świadomość, że mój obraz dziadka Jasia może być, a i pewnie jest wypatrzony przez pryzmat postrzegania świata jako dziecko, bo z czasem dopiero zaczynamy dostrzegać wady, niepożądane cechy. Wtedy nasz ideał zaczyna wyglądać i zachowywać się jak zwyczajny człowiek wyposażony w kilka dodatkowych talentów, ale ma typowe dla ludzi nałogi i pewnie wcale nie anielską cierpliwość. Jednak teraz wcale mi to nie przeszkadza. Chcę pamiętać go właśnie takiego, pełnego talentów wszelakich, pogodnego, z głową pełną wierszyków i otwartego na ówczesne nowinki techniczne... 

(dla mojego Taty, który odziedziczył znacznie więcej)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz